Już nie jest w stanie mówić

MARZENA TADKO, PIELĘGNIARKA ZE SZPITALA MSWIA W WARSZAWIE, PRZEKSZTAŁCONEGO W JEDEN Z NAJWIĘKSZYCH JEDNOIMIENNYCH ZAKAŹNYCH SZPITALI W POLSCE

Za młody, żeby umierać na COVID, tylko 50 lat. Nowotwór, problemy kardiologiczne… Trafił do nas tydzień temu. Ataku padaczki dostał dziś po raz czwarty. A przecież padaczki w wywiadzie nie było. Co się dzieje? Wołam lekarza, potrzebna konsultacja neurologa, natychmiast! Co, tylko telefoniczna? Tak nie powinno być. Pacjent ma drgawki, trzymamy go we dwie, żeby nie spadł z łóżka, i ledwo dajemy radę. Dzwoni jego telefon, widzę go kątem oka – na wyświetlaczu kobiece imię. Telefon milknie. „7 połączeń nieodebranych”. Pewnie żona. Ściska mi się serce, bo momentalnie widzę siebie na jej miejscu. Dotąd dzwonili do siebie codziennie, ale dziś…

Nie odbiorę za niego, nie przytknę mu telefonu do ust, by coś powiedział, bo już nie jest w stanie mówić. Przysunę do ucha, może choć usłyszy głos żony, tylko opanuję ten napad. Jeśli usłyszy…

Pacjent jest obserwowany nieustannie, ale upilnować go przez całą dobę nie sposób. Za mało nas. Ma ataki drgawek, jeden po drugim. Neurolog zlecił leki przeciwpadaczkowe. Działają przez chwilę. Wtedy pacjent wstaje z łóżka, osuwa się na podłogę. Ale nie woła o pomoc. Leży w izolatce, więc nie ma kto zawołać nas na pomoc.

Nie dajemy rady go utrzymać w łóżku. Jesteśmy przy nim we dwie. Za cztery godziny zmieniają nas kolejne dwie dziewczyny. To ostateczność. Ale staje się koniecznością. Mamy procedurę przymusu bezpośredniego. Musimy ją uruchomić. Zapiąć w pasy. Tak będzie bezpieczniej, dla niego i dla nas. Nasze życie i zdrowie też jest ważne. Naciskamy na lekarzy, żeby coś zrobili. Mamy to – wydruk procedury unieruchomienia. Działamy.