Maseczka rozpada mi się w rękach

Janek „Yanek” Świtała, ratownik medyczny z dużego szpitala na Dolnym Śląsku

Dostałem maseczkę i kombinezon, od jutra wszyscy w nich pracujemy.

Maseczka rozpada mi się w rękach – o, widzę, że nie tylko mnie. To jakieś gówno! Kombinezon wygląda dziwnie, jak malarski. Wkładam i po chwili okazuje się, że każdy głupi może go założyć, ale zdjąć to już jest sztuka!

Sprawdzamy z kolegami na YouTubie, jak to zrobić, nikt nam tego nie pokazał. Nie było tego w programie szkoły położnych i ratowników medycznych.

Koledzy z innego szpitala dowiadują się właśnie, że od jutra pracują w zakaźnym, bo przekształcają im szpital w jednoimienny. Nie są zakaźnikami, ale nikt ich nie pyta, czy chcą się narażać. Słyszą tylko, że to w ramach dawnych obowiązków, że nie będzie za to żadnej rekompensaty, żadnego dodatku przy wypłacie. Nie chcemy kasy, ale mogliby obiecać miesiąc wolnego za rok.

Nie mamy już maseczek, kończą się w dwa dni.

To nie wina szpitala, nikt dotąd nie używał tu maseczek w takiej ilości! Ale słyszę od kolegów, że u nich całe kartony znikają. Wyciekło kilka palet, pojawiły się na Allegro, z logo szpitala! Jak to się stało? Jak ktoś zarabia średnią krajową, a widzi, że maseczka za 20 groszy warta jest 20 złotych, to odkrywa szanse na biznes. Śledztwo wykazuje na szczęście, że ci „biznesmeni” to nie byli medycy. Nieważne, i tak nie winię nikogo.