DR PAWEŁ KUKIZ-SZCZUCIŃSKI, PEDIATRA I PSYCHIATRA, KTÓRY Z 15 LEKARZAMI I RATOWNIKAMI PRACOWAŁ W SZPITALU POLOWYM W LOMBARDII
Pierwszy raz w życiu w trakcie misji przychodzi mi do głowy myśl, że możemy nie wrócić. A zaledwie kilka godzin temu, w Polsce, żegnając się, uspokajałem synów:
– To tylko dziesięć dni, niedługo wrócę. Jestem bezpieczny.
Leci z nami podręczny respirator. Na wypadek, gdyby ktoś z ekipy musiał zostać nagle podłączony. Mam świadomość, że tak, to się może stać w każdej chwili. Każdemu z nas.
– Misja zostanie natychmiast przerwana, ale informujcie od razu, jak tylko ktoś z was źle się poczuje. Potrzebujemy dwudziestu czterech godzin, by otworzyć korytarz powietrzny nad Polską – słyszymy przed odlotem od kierownictwa z Wojskowego Instytutu Medycznego.
Parkujemy pod hotelem. Mamy do rozładowania kilka ton sprzętu. Lampy UV, spryskiwacze do dezynfekcji powierzchni, materiały, z których zbudujemy śluzy w szpitalu, które oddzielą część zakażoną od „czystej”.
Zakasujemy rękawy i w tym momencie stres opada błyskawicznie. Ze zwykłego, ludzkiego strachu przechodzimy w tryb działania. Strach całkowicie nas opuszcza.
Lekarze, ratownicy, pielęgniarze i GROM-owcy – 15 osób – wszyscy jesteśmy razem. Hierarchia znika błyskawicznie i już nie wróci do końca misji. Wszyscy świetnie się uzupełniamy. Kolega pielęgniarz dyryguje lekarzem – profesorem, tłumaczy mu, jak przykręcać śrubki.
Tuż obok szpital. Przy wejściu wielka figura ojca Pio. Budynek stoi na placu jego imienia. Ten widok mnie krzepi.