Na horyzoncie już widać kolejny problem

doktor Jacek Smykał, ordynator Klinicznego Oddziału Chorób Zakaźnych w Szpitalu Uniwersyteckim im. Karola Marcinkowskiego w Zielonej Górze.

Pod respirator trafia do nas lekarka z Leszna.

Przywozi ją córka – pielęgniarka. Pacjentka ma ciężkie zapalenie płuc. Mówi z takim trudem, że córka musi dopowiadać, a po chwili mówić za nią:

– Mama jest lekarzem rodzinnym, zaraziła się od pacjenta. Przyjmowała, jak zawsze, w poradni NFZ. Pacjent wszedł do gabinetu bez maseczki. Miał objawy koronawirusa, ale mama nie chciała go wypraszać i zbadała. Kichnął, prychnął… Po kilku dniach zachorowała sama.

Stan błyskawicznie się pogarsza.

Zostaje przyjęta na Oddział Zakaźny. Boimy się, bo to pacjentka z chorobami współistniejącymi, z przewlekłą chorobą płuc i nadwagą. Ma zaburzenia oddychania. Po konsultacji z anestezjologami natychmiast podłączamy ją do respiratora. To była słuszna decyzja. Po kilku dniach pacjentkę udaje się wyprowadzić z ciężkiego zapalenia płuc, spod respiratora, a po kolejnych paru dniach może opuścić OIOM! Robimy test, jeden i drugi, oba ujemne. Po chorobie zostają pacjentce przeciwciała. Mamy mega satysfakcję!

Ale na horyzoncie już widać kolejny problem. Wybuch zakażeń w Domu Pomocy Społecznej w Jordanowie i Zakładzie Opieki Leczniczej i Hospicjum we Wschowie. Przywożą do nas pacjenta za pacjentem. Gdzieś przecież ci ludzie muszą znaleźć opiekę medyczną. Są w ciężkim stanie: w wieku senioralnym, cierpiący na choroby serca, płuc, nowotwory… Rokowanie jest złe, bardzo złe.